Przed spływem z synami, Tomuś robi zdjęcia 🙂 Po spływie nie było u mnie co fotografować – zwłoki zmęczenia tylko ale warto było )
Podwójne ręce- oj gdym wiedziała ile to mnie będzie kosztować wysiłku może bym się tak nie śmiała 😉 Podwójne ręce mi się przydały d kierowania kajakiem 🙂
Spływ – miałam nie płynąć żeby opiekować się Natanielem ale jednak popłynęłam, byłam z Gabrielem w kajaku. Wydawało się że będzie lajtowo w tym spływie a było bardzo wymagająco, gdzie wciąż toczyła się walka z nurtem rzeczki, z kłodami których było mnóstowo. Wszak płynęliśmy Słupią ale w rezerwacie, a tam nikt nie usuwa drzew które spadną do rzeki. Więc albo pod kłodami drzew ale nad nimi trzeba było się przedrzeć albo wycelować w wąski przesmyk głębokiego nurtu. Raz trzeba było przenieść kajaki wzdłuż brzegu. I nie było za wiele czasu na rozglądanie, na spokojne odpoczywanie- chwilami tylko był błogi spokój. I zdjęć dlatego też nie ma z wiele, bo za dużo się działo. Było jednak pełno pięknych ciemno-niebieskich ważek, przesiadały na nas nie raz. I żółtych irysów widok był też nagrodą i śpiew ptaków nie mówiąc o widokach.
A poza tym tego dnia było zatrzęsienie ludzi w kajakach więc nie raz wypadając z zakrętu, trzeba było ostro hamować żeby nie wpaść na inne kajaki. Wszyscy czekali aż ktoś zaklinowany się uwolni i przepłynie przeszkodę. A mnie z Gabrysiem też się zdarzało zaklinować a czasem na prostej rzecze zakręcić młyneczka też owszem. Wiecie, jak dwoje wsiądzie do kajaka a nie mają doświadczenia bywa różnie, obydwoje ważący sporo więc zanurzenie głębsze niż normalnie, często wody nabieraliśmy.
A jeśli dziecko nie umie słuchać to od razu jest szklenie w relacji rodzic- dziecko i nauka dogadywania. Było mi naprawdę czasem trudno, bo starając się zapanować nad kajakiem szukałam dróg porozumienia z synem, żebyśmy poczuli wspólny rytm i tempo a także nauka słuchania i rozumienia. I poczuliśmy chwilami owszem 😉
Ponad 5 godzin płynięcia i walki z własną słabością pod koniec, bo fizycznie to było ogromnie trudne dla mnie. Swoje ciało czuję do dziś, miałam zakwasy od stóp aż do szyi i rwanie w stawach. Ale warto było, nie żałuję ani minuty i popłynęłam by jeszcze raz z synem. Taka przeprawa wiele dla mnie znaczy. przedtem pływałam z Tomkiem dwa razy, więc miałam lajtowe spływy dzięki temu. Teraz mimo że czuwał, był blisko jednak nie mógł zawsze pomóc. Były chwile że puszczałam się bezsilna z nurtem i płynęłam prosto na drzewo, łza mi pociekła nie jedna gdy niemoc mnie ogarniała wobec walczenia z nurtem który napierał gdy my próbowaliśmy się uwolnić z niewygodnej pozycji. A czasem za nami ludzie czekali i presja była ogromna. Owszem wściekałam się też krzyczałam ale bez wulgaryzmów- co mi się czasem zdarza jednak w życiu :P. Po chwilach bezsilności przychodziło- musimy to pokonać! Musimy Sami! Wyłączałam mózg, przestawałam słuchać co mówi Tomek i odnajdywałam pokłady sił i pomysłu żeby przejść przeszkodę. Ale nie wpłynęliśmy w inne kajaki tak, żeby to było niebezpieczne i nie wpadliśmy do wody, poradziliśmy sobie nieźle. Wiem, bo we mnie facet wpłynął i uderzył dziobem w ramię i ani ostrzeżenia ani przepraszam nie powiedział. Ja bm nie zwróciła uwagi zajęta walką z odzyskaniem równowagi ale Tomuś owszem zareagował.
No i podpowiem, sauna po takim wysiłku bardzo pomaga mięśniom ciała się zrelaksować i wygrzać ciało po zimnej wodzie ( chadzałam w niej po pas, wtedy nie czuło się zimna ale po spływie owszem 🙂 )
Tak właśnie odbieram tę podróż rzeką, odnajdywanie i wzbudzanie w sobie utajonych pokładów Mocy z całego ciała. To było coś przełomowego dla mnie osobiście, coś niezwykłego ❤ I dlatego Jestem Wdzięczna za ten czas na rzece sobie i synowi, opiece Tomka i wszelkiej życzliwości.
Tomuś i Nati
Juleczek z naszym kolegą, ten to miał lajtowo
Zapisz